niedziela, stycznia 18, 2015

"Przebudzenie", czyli co kryje się za drzwiami spowitymi bluszczem?


Dzisiaj będzie o tym, co w nowej książce przekazuje nam - czytelnikom Stephen King. Mowa o "Przebudzeniu". Muszę przyznać, że dosyć długo czekałam na tego rodzaju powieść, obyczajową, tajemniczą i realistyczną. Miałam wrażenie, że długo jeszcze nie pojawi się książka w stylu, jaki oferował nam King w "Panu Mercedesie" czy choćby w "Ręce mistrza".
Doczekałam się powieści ciekawej, wspaniale budującej nastrój grozy, ale nie takiej rodem z czystego horroru lecz sprawiającej wrażenie, że to wszystko mogło zdarzyć się naprawdę.
"Przebudzenie" porusza wiele problemów, ale jednym z najważniejszych jest odniesienie do śmierci, jej wpływu na nasze codzienne zmagania. Jest też próba odpowiedzi na odwieczne pytanie: co jest tam dalej, gdzie wzrok i umysł nasz już nie sięga? 
"Przebudzenie" to powieść niezwykle niepokojąca a jej zakończenie, którego tutaj nie zdradzę, nakazuje spojrzeć na nasze życie z nieco innej perspektywy. Bo co, jeśli tylko życie tu i teraz ma sens i dopóki je mamy możemy czuć pełnię szczęścia? Nawet jeśli wydaje nam się, że właśnie to nasze życie jest okrutną pomyłką to, co się stanie, jeśli może być jeszcze gorzej niż nam się wydaje. Wówczas gdy nam tego życia już zabraknie?
W książce Kinga spotykamy wielu bohaterów, kilkoro z nich jest mocno ze sobą związanych, żyją w cieniu tego co przygotował im los, przeznaczenie, Bóg. Jest więc Jamie Morton, którego poznajemy jako małego sześciolatka bawiącego się żołnierzykami nieopodal rodzinnego domu w roku 1962 w małym mieście w stanie Maine. W powieści możemy śledzić jego dorastanie, życie rodzinne, obyczajowość owych lat sześćdziesiątych i kolejnych, charakterystycznych dla społeczeństwa amerykańskiego gdzie religia traktowana była bardzo poważnie. 
Drugi bohater opowiedzianej historii to pastor Kościoła Metodystów Charles Jacobs. To on, przede wszystkim odciśnie piętno na życiu Mortona ale także niewielkiej społeczności, w której przyjdzie mu funkcjonować. Pastor, który za pomocą elektryczności pomógł uleczyć brata Jamie'go a później wygłosił "straszliwe kazanie" i odwrócił się od Boga. Bo Bóg odwrócił się od niego w bardzo dramatyczny sposób. 
W powieści śledzimy losy obu bohaterów. Każdy idzie zupełnie inną drogą, jednak w pewnym momencie kolejny raz mają ze sobą styczność. Dawny pastor uzdrawia ludzi za pomocą fal elektrycznych co bliskie jest kuglarstwu. A Jamie Morton prowadzi życie uzależnionego od narkotyków gitarzysty. Charyzmatyczny Charles uzdrawia dawnego sąsiada. Jamie wyzbywa się narkotycznego widu. Jednak zaczyna rozumieć, że będzie to okupione skutkami ubocznymi.
Po przebudzeniu Jamie prowadzi zupełnie inne życie, by następnie kolejny już raz stanąć oko w oko z szalonym cudotwórcą.
Zakończenia powieści nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć. 
I to jest właśnie w powieściach Stephena Kinga zawsze wyjątkowe, nawet jeśli przeczytaliśmy większość z nich. 
Jest ono, być może nieco nawiązujące do historii rodem z Frankenstein'a, ale na tyle wiarygodne i przerażające, iż na końcu powieści cieszymy się, że nie musieliśmy naprawdę w nim uczestniczyć tak, jak doświadczyli tego bohaterowie powieści.
Potem już pozostaje nam cieszyć się z tego, że żyjemy. I zapomnieć raz na zawsze, co kazał nam oglądać wielebny Jacobs za małymi drzwiami spowitymi bluszczem. Obyśmy nigdy, przenigdy nie musieli uczestniczyć w tak koszmarnie niewiarygodnej a zarazem możliwej wizji zaświatów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz