wtorek, września 29, 2015

O pięknie pamięci. Recenzja powieści "Wojna i terpentyna" Stefana Hertmansa.



Przeczytałam niezwykłą książkę. Książkę, która pozwoliła mi zatrzymać się  na chwilę, aby chłonąć każde słowo zmieniające się w obraz. 
Pragnę przedstawić powieść flamandzkiego pisarza Stefana Hertmansa "Wojna i terpentyna". Premiera w Polsce miała miejsce kilka dni temu - 23 września. Sięgnęłam po nią i zanurzyłam się w jej toni, pięknej, nostalgicznej i zarazem bardzo wzruszającej. To opowieść napisana przez wnuka na podstawie wspomnień jego dziadka.


Powieść złożona jest z trzech części, doskonale się z sobą łączących, opowiada o życiu człowieka, który żył na przełomie wieków XIX i XX w regionie Flandrii. 
Urbain Joseph Emile Martien był malarzem kopistą dla którego świat rysunku i malarstwa stał się odskocznią od trudnych i smutnych dni zwyczajnej pracy. Na świat ten czekał prawie każdego dnia i to on dawał mu pocieszenie. Życie zwykłego człowieka, którym był okazało się fascynujące dla jego wnuka. Odkrył je na nowo czytając dzienniki dziadka, który spisywał je w ciągu trzynastu lat długiego życia. Stefan Hertmans postanowił napisać książkę w hołdzie dla starszego człowieka i prostego flamandzkiego żołnierza. W opowieści zachował literacki styl dziadka, umiejętnie włączył do niej listy oraz zasłyszane w dzieciństwie historie rodzinne. Jednocześnie stworzył książkę piękną dzięki własnemu talentowi pisarskiemu.
Co w tej opowieści zachwyca? Przede wszystkim subtelny język, nad wyraz poetycki, malarski, ciepły i nastrojowy. Czytając część I książki, związaną z dzieciństwem i młodością Urbaina widziałam zarówno kolory, jak i światło, które pozwalały na wyciszenie się. Były tam obrazy ukazujące niezwykłą miłość do matki, ale także ciężka praca u kowala czy w odlewni żelaza i zakładzie produkującym żelatynę (swoją drogą ten ostatni dość apokaliptyczny). Odnalazłam w powieści piękne miejsca, takie jak Gandawa, Ostenda, Brugia.
Zagłębiałam się w uliczki średniowiecznych miasteczek i przypominałam sobie moją podróż do tych urokliwych miejsc sprzed kliku lat. 

Czytałam, widziałam, słuchałam pobrzmiewających nut utworów Schuberta i Bizeta, które upodobał sobie Urbain Martien w "melancholijnym uniesieniu".
Wspólnie z autorem oglądałam przedmioty, rzeczy należące do jego dziadka (dodam, że w książce znajdują się zdjęcia ukazujące niektóre z nich) - pamiątki rodzinne. Opisane zostały z pietyzmem. Czy dzisiaj potrafimy pamiętać o takich przedmiotach, które są związane z naszymi historiami rodzinnymi? Czy mamy czas by im się przyjrzeć i je zapamiętać?

Opowieść Stefana Hertmansa była dla mnie niczym fresk, obejmujący miejsca, ludzi, ich myśli, poglądy w określone przez toczącą się nieustannie historię. Jednocześnie znajdują się w niej dokładane instrukcje tworzenia fresków na ścianach kościołów i klasztorów, ponieważ tym fachem trudnili się przodkowie autora książki. Dlatego znajdziemy w niej mnóstwo obrazów dawnych mistrzów i opisów tworzenia tych dzieł , Rembrandta, Tycjana czy Rubensa. Możemy poczuć zapach tytułowej terpentyny i oleju malarskiego. Wspólnie z autorem towarzyszymy młodzieńczym rysunkom, które powstawały dzięki niezwykłemu uporowi przyszłego doskonałego i skromnego malarza kopisty.

Najważniejszą częścią wspomnień i samej książki jest udział Urbaina w I wojnie światowej. Obejmuje jego pobyt w szkole wojskowej, po którym 23 - letni kapral wyruszył na Wielką Wojnę. 
Opowieść o wojnie, młodzieńczej ekscytacji, czekaniu i piekle działań wojennych jest niezwykłym uzupełnieniem wiedzy na ten temat.
Jest w niej zeppelin porównany do baśniowej ryby, która sunie po niebie. Jest również okrutna, brudna i cyniczna codzienność żołnierzy uwięzionych w okopach. Wojna, o której opowiada w dziennikach Urbain jest niczym seria "Okropności wojny" Francisca Goi. 
I wojna światowa zmieniła ludzi, sposób ich myślenia, zamknęła etap epoki, w której tak ważny był honor. Żołnierz Martien przeszedł przez własne "okropności", był odważny chociaż nie widział sensu niektórych decyzji przełożonych. W pewnym momencie możemy przeczytać jego słowa:

"Moja opowieść staje się monotonna, tak jak monotonna stała się wojna, jak monotonna stała się śmierć".
To niezwykle trafne spostrzeżenie dotyczące realiów Wielkiej Wojny a jednocześnie trzeba oddać autorowi, że jego opowieść o tym okrutnym czasie naszej historii wzbudza współczucie i grozę. Jest bardzo żywa, napisana z ogromną żarliwością. Opowieść zawarta w obrazach i pamięci człowieka, który potrafił także kochać.
Miłość jest obecna na kartach książki. To miłość tragiczna, która powoduje że obowiązkowy i kierujący się w życiu honorem bohater, wypełnia obowiązek wobec rodziny zmarłej ukochanej. Ale jest także niezłomna miłość do malarstwa, które daje ukojenie i pozwala na zawsze utrwalić wizerunek pięknej i niedoszłej żony.  
Życie dziadka, żołnierza i malarza spisane we wspomnieniach, za sprawą wnuka okazało się opowieścią ważną dla niego, dla jego rodziny a także pięknie wpisującą się w historię współczesną Flamandów.  
Cieszę się, że mogłam przeczytać książkę ważną i piękną, fantastycznie napisaną na temat pamięci, która jest istotnym elementem naszego życia.

"No tak, człowieku, to jest coś, życie".

Tytuł: "Wojna i terpentyna"
Autor: Stefan Hertmans
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 416

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz