czwartek, lipca 07, 2016

Jednak nie straciłam serca pod niebem Londynu. Recenzja "Heaven. Miasto elfów". Christoph Marzi.



Londyn. Miasto, które zachwyca i sprawia, że każdy kto tam trafi chce do niego wrócić. Miasto o bogatej historii, pełne tajemnic i mrocznych sekretów. Jakże chętnie wykorzystywane przez pisarzy, którzy właśnie tam umieszczają akcję i bohaterów swych utworów. Nie inaczej jest w przypadku współczesnej powieści należącej do gatunku urban fantasy, czyli "Heaven. Miasto elfów".
Książkę napisał pisarz niemiecki Christoph Marzi, w którego dorobku znajduje się trylogia fantasy"Lycidias".
Nie mając wielkiego doświadczenia z literaturą z gatunku urban fantasy zdecydowałam się na lekturę "Heaven. Miasto elfów" z dwóch powodów. Lubię fantasy, ale jeszcze bardziej lubię Londyn. Jeśli chodzi o klimat powieści i realizację pomysłu na fabułę nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Natomiast powieściową wędrówkę po Londynie będę wspominać z przyjemnością. 

Ale od początku. Historia przedstawiona w powieści rozpoczyna się pośród londyńskich dachów. Nocą, gdy miasto ujawnia mroczną i niewiarygodną stronę życia. 

Młody pracownik urokliwego antykwariatu "The Owl And The Pussycat" David Pettyfer wykonuje swą codzienną pracę. Dostarcza unikatowe egzemplarze książek klientom antykwariatu. Robi to dość nietypowo. Otóż porusza się po dachach. W górze czuje się wolny i zapomina o wszystkich problemach. Jest szybki i zwinny. Wykonując standardową wędrówkę na jednym z dachów spotyka dziewczynę, która twierdzi, że została zaatakowana przez dwóch mężczyzn. Ta dziewczyna to Heaven, która mówi, że właśnie wycięto jej serce. Jak to możliwe? Przecież David widzi, że ona oddycha. Owszem jest zakrwawiona i wystraszona, ale przecież nadal żyje. A bez serca nie da się żyć. Dlaczego w takim razie nie wyczuwa jej pulsu?


Przyznam, że to wyznanie głównej bohaterki zaintrygowało mnie, pomysł zawiązania fabuły bardzo mi się spodobał. Pomyślałam, że  jeśli tak będzie dalej, to książka "Heaven. Miasto elfów" może okazać się strzałem  w dziesiątkę. A jednak tak się nie stało. Po mocnym i intrygującym początku następuje duże spowolnienie akcji, mimo że autor zdecydował się umieścić w powieści szereg pościgów (głównych bohaterów ścigają mroczni tropiciele wykonujący zlecenie tajemniczego klienta), włącznie ze spektakularnym zwieńczeniem fabuły w London Eye. W połowie powieści wkracza znużenie. Mimo że podobało mi się ciekawe połączenie historii ze współczesnością Londynu, odniesienia do dziewiętnastowiecznych powieści, w tym słynnych "Wielkich nadziei" Dickensa, nastrój starej księgarni i klimatyczne opisy cmentarza Highate. Magia starego Londynu i wędrówka ulicami współczesnego miasta, podróże metrem oraz zaglądanie do znanych wszystkim miejsc to pozytywny aspekt powieści. I jeszcze kilka fragmentów poświęconych Cardiff. Lubiłam je, ponieważ wywoływały młodzieńcze wspomnienia. 

Znużenie historią powodowały zachowania bohaterów. Niestety nie przekonała mnie Heaven, która zdawała się nie wiedzieć, czego tak naprawdę chce. David okazał się ciekawiej skonstruowaną postacią, nawiązującą charakterologicznie do dickensowskiego Olivera Twista. Odważny i dobry.
Moją sympatię zdobyła ekscentryczna właścicielka uroczej księgarni. Żałuję, że autor nie pozwolił więcej zdziałać opiekunowi Heaven, o którym napisał, że był "trochę podobny do Morgana Freemana". Myślałam, że odegra większą rolę.

Wydaje mi się, że moje zagubienie w powieści wywołało wprowadzenie wątku zaginionego kawałka nieba nad londyńskim City. Rozumiem, że motyw niewyjaśnionego zjawiska astronomicznego miał spowodować, iż łatwiej będzie zaakceptować fantastyczną warstwę opowieści i późniejsze jej zakończenie (ukłon wobec starszych czytelników). Jednak mnie nie przekonał. Może nie należę już do grupy docelowej, dla której napisana została ta powieść?

Mimo niektórych mankamentów opowieści podobał mi się nowatorski pomysł stworzenia elfów niepodobnych do tych, które znamy z innych powieści i filmów. Trochę tajemnicy, szczypta magii i piękne zakątki Londynu sprawiły, że miło spędziłam czas nad lekturą. Te elementy ratowały mnie, gdy denerwowały mnie wątki sensacyjne i miało wiarygodny romans młodych bohaterów. Za szacunek autora wobec dziewiętnastowiecznej literatury jestem wdzięczna. 
Ale za zakończenie już nie. W porównaniu do świetnego początku i oryginalnego pomysłu na fabułę zakończenie okazało się być napisane "na siłę", całkowicie mdłe.

Książkę mogę polecić młodym czytelnikom. To oni z pewnością docenią magię, elementy baśniowe i zagadki do rozwiązania. Sądzę też, że okażą więcej entuzjazmu wobec romantycznej relacji Heaven i Davida. 
A ja już zupełnie na koniec mam pytanie, które nurtuje mnie od pewnego czasu. Dlaczego włosy powieściowych bohaterek zazwyczaj pachną cynamonem? Spotkałam się z tym już kolejny raz. 
Czy bohaterki stosują cynamonowe szampony, a może same z siebie roztaczają wokół smakowite aromaty? Jak myślicie? ;-)

Tytuł: "Heaven. Miasto elfów".
Autor: Christoph Marzi
Wydawnictwo: MUZA SA
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 336

Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz