sobota, października 28, 2017

A może w każdej z nas jest cząstka Lucy Snowe? - recenzja powieści "Villette" Charlotte Brontë.


Najstarsza i najsławniejsza z angielskiego pisarskiego tria Charlotte Brontë napisała w 1853 roku swą ostatnią powieść, pt. "Villette". Po ponad stu sześćdziesięciu latach uznawana jest ona za arcydzieło literatury, najlepszą powieść pisarki i pierwowzór powieści psychologicznej. Bo "Villette" to, przede wszystkim, pogłębione studium samotności, historia młodej kobiety, zmagającej się z depresją, pragnącej miłości i zrozumienia, zagubionej i wiodącej dość bezbarwne życie. W tym ujęciu historia absolutnie ponadczasowa.

Warto wspomnieć, że "Villette" uznawana jest za jedną z najbardziej autobiograficznych powieści Charlotte Brontë. Autorka napisała ją pod wpływem osobistych przeżyć związanych z pobytem w Brukseli w latach czterdziestych XIX wieku, kiedy przeżywała miłość do żonatego mężczyzny, profesora Constantina Hégera, prowadzącego szkołę z internatem, w której Charlotte udzielała lekcji angielskiego. Zakazana miłość i tęsknota za domem to doświadczenia, które znalazły swoje odzwierciedlenie w powieści o młodej Angielce, Lucy Snowe, która za sprawą splotu niezbyt fortunnych zdarzeń postanowiła wyjechać do Europy, aby szukać swego miejsca dla siebie.

"Villette" jest więc powieścią bardzo osobistą, a także wyjątkową w wiktoriańskich czasach, w których kobieta niemogąca liczyć na wsparcie rodziny, miała trudności z prowadzeniem samodzielnej egzystencji. Jak była postrzegana? Na jakie niebezpieczeństwa była narażona? Czego musiała się wystrzegać? Powieść Charlotte Brontë odpowiada na te pytania, jak również stanowi świetne studium kondycji społeczeństwa dziewiętnastowiecznej Europy, z uwzględnieniem poglądów na temat katolicyzmu i protestantyzmu mających poważny wpływ na kształtowanie ówczesnych postaw i poglądów.

Wróćmy jednak do serca powieści, czyli fabuły, w ramach której główna bohaterka prowadzi swój wewnętrzny monolog jednocześnie przeżywając swoje dole i niedole. A tych drugich jest naprawdę całkiem sporo.

Po raz pierwszy spotykamy Miss Lucy Snowe w domu jej matki chrzestnej, gdzie wiedzie w miarę uporządkowane, bezpieczne i szczęśliwe życie. Niestety, los szybko odwraca karty życia i Lucy zostaje zmuszona, czy też czuje taką potrzebę, by wyjechać z Londynu do starej Europy. Trafia do Labassecour (kraju w sąsiedztwie Belgii), gdzie w stolicy o nazwie Villette (wzorowanej na Brukseli) znajduje posadę nauczycielki angielskiego na pensji Madame Beck. 
Jak można się spodziewać, nie jest to życie usłane różami. Przede wszystkim Lucy bezustannie konfrontowana jest z odmiennym stylem życia mieszkańców pensji i samego miasta. Inny język, obyczaje, religia sprawiają, że młoda kobieta czuje się odmieńcem, który nie zasługuje na nic lepszego niż samotność z książką w kącie jednej z sal lekcyjnych. Najczęściej tak właśnie spędza przerwy i czas wolny po wypełnieniu wszystkich codziennych obowiązków. 
Rozpaczliwa potrzeba znalezienia kogoś bliskiego powoduje, że Lucy zakochuje się w dwóch mężczyznach. Najpierw w przystojnym doktorze Johnie, który w zasadzie traktuje ją obojętnie, ona zaś uważa, że nie jest godna tak doskonałego mężczyzny. Następnie obdarza uczuciem profesora literatury Paula Emanuela - wyjątkowo wymagającego nauczyciela z pensji pani Beck, dziwaka i ekscentryka. Historia rodzącego się uczucia między tymi dwojgiem to w zasadzie opis niemożliwego do spełnienia scenariusza na życie, którego bohaterowie muszą pokonać wiele przeciwności. Zarówno tych, które tkwią w nich samych, jak i tych, które stawiają przed nimi ludzie i wymogi społeczne.

W powieści "Villette" akcja toczy się wolno, główna bohaterka - jednocześnie narratorka - powoli przechodzi też pewną przemianę, choć bardzo trudno jest jej się do tego przyznać, nawet samej przed sobą. Wiemy o tym, bo dzieli się z nami wszystkim swoimi przemyśleniami, opisami bliźnich i wszystkiego wokół. Robi to ironicznie, bardzo szczerze, ale często tak bardzo destrukcyjnie, że czytelnik sam może popaść w przygnębienie, szczególnie gdy zdarzy mu się czytać tę powieść w trudnym dla siebie momencie. Monologi wewnętrzne bohaterki niejednokrotnie mogą wywołać frustrację, dlatego nieliczne chwile szczęścia przeżywane przez nią, sprawiają, że czujemy naprawdę ogromną ulgę. O, jakże cieszyłam się, gdy Lucy pozwoliła sobie na włożenie różowej sukni, zamiast zwyczajowo szarej, którą pogłębiała tylko swój codzienny ponury wizerunek w oczach innych. Z jaką ulgą powitałam znaczącą odmianę jej losu, która została ujawniona pod koniec powieści. Jak bardzo podziwiałam jej zaangażowanie we wszystko, co robi, w pracę, codzienne obowiązki, mimo przeciwności, w uwięzieniu, na które sama siebie skazała uważając, że inni mają większe prawo do szczęścia, są mądrzejsi, bardziej godni, piękniejsi. Współczułam jej i kibicowałam, życząc najmniejszej nawet odmiany losu. Spoglądałam na nią z perspektywy naszych czasów wiedząc, że dzisiaj kobieta w podobnej sytuacji może czuć się podobnie. Wprawdzie ma więcej możliwości, pozbawiona majątku czy wsparcia bliskich może odnieść sukces, ale czy wewnętrznie nie czuje tego samego, co Lucy Snowe w XIX wieku? Zbyt daleko idące porównanie? Być może, ale mam wrażenie, że Charlotte Brontë udało się wykreować ponadczasowy wizerunek kobiety - skazanej na samotność, ale fascynującej, bo szukającej swej tożsamości poza typową narracją małżeńską. W XIX wieku było to z pewnością nowatorskie ujęcie, współcześnie zaś nikogo już nie dziwi, ale wydaje się być nadal godne podkreślenia. Bo może w każdej z nas jest dzisiaj cząstka owej Lucy Snowe?

"Villette" to potężna dawka literatury klasycznej w najlepszym wydaniu. Napisana pięknym językiem, z wykorzystaniem oryginalnej pisowni francuskiej w części dialogów (aktualne wydanie powieści zawiera bezpośrednie tłumaczenie poszczególnych kwestii bez potrzeby sięgania po nie na koniec książki). Jeśli znamy francuski lub kiedykolwiek mieliśmy styczność z tym językiem, może być to prawdziwa czytelnicza gratka. Warto uprzedzić współczesnych czytelników, że w chwili powstania powieść uważana była za bardzo innowacyjną, dzisiaj niektórzy mogą określić ją mianem dziwnej. George Eliot doszukał się w niej "czegoś nadnaturalnego", Virginia Woolf uznała ją za "najlepszą powieść Charlotte Brontë". Ale Matthew Arnold nazwał ją "okropną" i "konwulsyjną".
Cóż, z pewnością każdy czytelnik może wyrobić sobie własne zdanie o tej niełatwej w odbiorze powieści. Powieści o dziewiętnastowiecznej Brukseli, wbrew pozorom bardzo podobnej do naszej współczesnej stolicy Unii Europejskiej, która tak jak dawniej przyciąga rzesze turystów, jest kosmopolityczna i tętniąca życiem. Bohaterka powieści "Villette" miała okazję przekonać się na własnej skórze, na czym polega urok nocnego życia miasta. Fragment opisujący jej tajemniczą eskapadę uważam za jeden z ciekawszych i przełomowych w całej opisywanej historii. 

Wszystkim, którzy znają twórczość Charlotte Brontë, powieści "Villette" nie trzeba polecać. Nowym czytelnikom można tylko podpowiedzieć jedno: jeśli szukacie w literaturze uczuć i emocji powieść o życiu Lucy Snowe pozwoli Wam zanurzyć się w ich bezmiarze aż po kres, który może nie przynieść ukojenia. Ale czy nie to właśnie jest w literaturze najważniejsze? Wciąż zaskakiwać, intrygować i wymykać się wszelkim klasyfikacjom? Przekonajcie się, w czym tkwi siła "Villette".


Tytuł: "Villette"
Autor: Charlotte Brontë
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 688

Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji dziękuję Portalowi

dla którego powstała powyższa opinia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz