piątek, listopada 06, 2015

Ile trzeba, by nasze życie skręciło w złą stronę? Recenzja książki "Dziewczyny, które zabiły Chloe" Alex Marwood.


Niedawno na moim blogu królował Stephen King, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wprawdzie nie mam jeszcze w domu ołtarzyka poświęconego ulubionemu pisarzowi, jak niejaka Anne Wilkes z "Misery", ale chyba już niewiele mi brakuje. Stephen King zaczął ostatnio rekomendować różne książki, jego słowa trafiają na ich okładki w postaci zachęcających blurbów. Sława pisarza sprawia, że czytelnicy chętnie sięgają po książki, które im poleca. Przyznaję, że ja również. Wprawdzie "Dziewczyna z pociągu", o której głośno w Polsce i na świecie, lekko mnie rozczarowała, to jednak nie zraziło mnie do słuchania podszeptów Kinga. I tym razem się nie zawiodłam. A więc, w ramach rekomendacji Stephena Kinga, proponuję doskonały thriller psychologiczny "Dziewczyny, które zabiły Chloe" napisany przez Alex Marwood. I tu należy się kilka słów o autorce. Tak, autorce, ponieważ Alex Marwood nie jest mężczyzną, w dodatku wcale nie istnieje. To pseudonim literacki brytyjskiej dziennikarki i pisarki, która za swą powieść została nominowana do nagród, między innymi otrzymała Edgar Allan Poe Award w 2014 roku.

Na swojej stronie internetowej Serena Mackesy (Alex Marwood) napisała, że kiedyś chciałaby mieszkać nad morzem. Spora część akcji jej powieści "Dziewczyny, które zabiły Chloe" rozgrywa się nad morzem. Mam nadzieję, że jednak nie taką scenerię wymarzyła sobie autorka. Przynajmniej bez niektórych szczegółów. Ale od początku. 
Jade i Bel spędziły młodość w odrębnych zakładach poprawczych na terenie Anglii. W dzieciństwie popełniły wielki błąd. Ten błąd to zabójstwo czteroletniej dziewczynki o imieniu Chloe. Wiemy o tym patrząc na okładkę powieści, czytając zdanie reklamujące książkę oraz prolog. Dowiadujemy się więc, że dwie jedenastoletnie dziewczynki, które tak naprawdę wcale się nie znały, nie przyjaźniły i były od siebie całkiem różne, na jeden dzień 1986 roku zostały połączone, aż do dramatycznego finału.
Po upływie odpowiedniego czasu brytyjski system resocjalizacyjny zezwolił im na życie z nową tożsamością, mogą żyć na wolności, lecz nie wolno im utrzymywać żadnych kontaktów. Obie starają się ułożyć sobie życie na nowo i wypełnić zalecenia władz.
Niestety morderstwo w Whitmouth, raczej podupadłym z powodu recesji nadmorskim kurorcie, ponownie stawia bohaterki naprzeciwko siebie. Pewnej nocy, Amber Gordon, kierująca grupą sprzątającą w miejscowym Parku Rozrywki Funnland (tak na marginesie, ciekawe czy Stephen King nie odnalazł w nim pewnych analogii do własnego "Joyland"?) znajduje zwłoki siedemnastoletniej dziewczyny. Jej blady trup zwielokrotniony jest w labiryncie luster Gabinetu Nieskończoności. Robi to piorunujące wrażenie na sprzątaczce. Wpada w panikę, zdaje sobie sprawę, że nie powinna być w żaden sposób powiązana z tym "znaleziskiem". 
Oczywiście, jak to bywa w naszym współczesnym żądnym sensacji świecie, media natychmiast przybywają do nadmorskiego kurortu o żałosnej kondycji ekonomicznej. Wśród rzeszy dziennikarzy jest Kirsty Lindsay - wolny strzelec w jednej z londyńskich gazet (tu nie mogę sobie odmówić małej dygresji, w moim elektronicznym wydaniu powieści bohaterka musiała cierpieć na rozdwojenie jaźni, i to podwójne, występowała jako Kirsty, ale co jakiś czas również, jako Kristy. Mam nadzieję, że to odosobniony przypadek, bo było to dosyć denerwujące).
Wspomniana Kirsty, właściwie szczęśliwa mężatka i matka dwójki dzieci, rozpoznaje w Amber - sprzątaczce koleżankę z tragicznego dnia dzieciństwa. Od tej chwili rozpoczyna się rozpaczliwa walka o utrzymanie nowej tożsamości przez ukrywające się w społeczeństwie dwie kobiety. Wiedzą, aż za dobrze, że nie powinny być ze sobą łączone. Kirsty ma wiele do stracenia a Amber także chce utrzymać swój mały kawałek szczęścia, który dzieli z konkubentem - kobieciarzem. Wierzy, że on ją naprawdę kocha. 
Całe miasto żyje od sensacji do sensacji, od morderstwa do morderstwa, bacznie śledzą to dziennikarze. Beztroscy turyści bawiąc się dniem i nocą stoją po drugiej stronie smutnej rzeczywistości. Miejscowi to ludzie zmęczeni życiem, sfrustrowani i często pełni nieuświadomionej urazy wobec hałaśliwych i bogatych gości napływających do miasta. Przyciąga ich medialne szaleństwo. Emocje, które są jedną z sił napędowych tej książki, sięgają zenitu, gdy seryjny morderca zostaje ujawniony opinii publicznej. Natomiast bohaterki muszą dokonać bardzo trudnych życiowych wyborów.
"Dziewczyny, które zabiły Chloe" to przerażająco prawdziwa historia, która uświadamia czytelnikowi, jak niewiele potrzeba, by nasze życie mogło ulec zmianie i to nie zawsze tak, jak sobie tego życzymy. To książka o poczuciu bezsilności i niesprawiedliwości społecznej. Gdy ją czytałam miałam wrażenie, że to się po prostu nie może skończyć dobrze. A jednocześnie nie mogłam się od tej historii oderwać, trzymała mnie w napięciu do końca. 
Mogę polecić tę powieść bez zastrzeżeń. Jednak zaznaczam, że czytanie jej to mocno niepokojące doświadczenie, praktycznie nurkujemy w bardzo smutnej i chropowatej rzeczywistości a po wynurzeniu się trudno jest wyłączyć emocje.
Dwie dziewczynki miały rozpocząć nowe życie w społeczeństwie, czy były z gruntu złe, czy może przemoc i brak miłości rodziców doprowadziły je do sytuacji bez wyjścia? Ile możemy poświęcić dla dobra innych?
Nie mam wątpliwości, że "Dziewczyny, które zabiły Chloe" to psychologicznie dobry thriller, świetnie napisany, chwytający za gardło i serce. 
Skończyłam czytać książkę, która spowodowała, że już nie mogę doczekać się kolejnej powieści Alex Marwood. Mój ulubiony pisarz Stephen King opublikował też kolejną rekomendację na Twitterze: "The Killer Next Door", thriller Alex Marwood, jest przerażający, jak diabli". To mi chyba wystarczy. Podobno ma być jeszcze lepszy. Zaczekam więc a wy?

Tytuł: "Dziewczyny, które zabiły Chloe"
Autor: Alex Marwood
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 448

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz