sobota, listopada 09, 2019

Studium katastrofy, czyli recenzja książki Adama Higginbothama "O północy w Czarnobylu".


Miałam piętnaście lat, gdy uczniów szkoły podstawowej, do której uczęszczałam zgromadzono, aby podać im płyn Lugola, czyli czyli wodny roztwór jodku potasu i pierwiastkowego jodu. Z uwagi na niedostępność tabletek jodu, ówczesne polskie władze podjęły niekonwencjonalną decyzję, aby podać jod dzieciom w całym kraju. W ciągu kilkudziesięciu godzin stabilny jod podano 18,5 mln osób, w znacznej większości dzieciom do siedemnastego roku życia. Był to jeden z przypadków w historii PRL, kiedy władze polskie mimo początkowych oficjalnych zaprzeczeń strony radzieckiej  o nuklearnej katastrofie podjęły działania wbrew ich zaleceniom, ale w interesie własnych obywateli. Stałam więc w kolejce wraz z moimi kolegami i koleżankami, aby przyjąć dawkę płynu Lugola, ale oczywiście nikt z nas nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Słuchaliśmy plotek, niektóre wzbudzały strach, ale generalnie wszyscy potraktowaliśmy to jako ciekawostkę w naszym zwyczajnym życiu. Jako nastolatka nie miałam pojęcia, że gdzieś daleko na wschodzie, w bratnim Związku Radzieckim doszło do wypadku, który na zawsze zmienił nasz świat. Dzisiaj, po latach, dowiadujemy się coraz więcej na temat historii czarnobylskiej katastrofy. Powstają filmy, seriale (jeden z najbardziej znanych to produkcja HBO, "Czarnobyl"), publikowane są wspomnienia, relacje świadków i reportaże. Jedną z takich publikacji jest książka "O północy w Czarnobylu" autorstwa Adama Higginbothama, który dzięki licznym wywiadom oraz dostępowi do odtajnionych akt i niepublikowanych wspomnień, przedstawił nieznaną historię tragedii w Czarnobylu.

Od wydarzeń w Czarnobylu minęło ponad trzydzieści lat, nadal jest ona synonimem najgorszej katastrofy nuklearnej w historii ludzkości. Jednocześnie prawda o wybuchu reaktora jądrowego ujawnia zdumiewającą już dzisiaj rzeczywistość dnia codziennego w ostatnich latach istnienia ZSRR. Wątek społeczny jest jednym z ważniejszych elementów książki "O północy w Czarnobylu". Dzięki odtworzeniu doświadczeń świadków katastrofy, wywiadom i relacjom, autorowi książki udało się ukazać szersze spojrzenie na katastrofę, począwszy od decyzji budowy elektrowni atomowej w pobliżu Kijowa pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, poprzez samą katastrofę 1986 roku, aż po współczesność. Ilość literatury fachowej na temat katastrofy w Czarnobylu jest dzisiaj ogromna, momentami wręcz przytłaczająca, żeby zrozumieć istotę wydarzeń sprzed ponad trzydziestu lat, należałoby przeanalizować wiele dokumentów, schematów i badań. Dla potrzeb czytelników, którzy interesują się tematem, Adam Higginbotham wykonał ogromną pracę. Przez ponad dziesięć lat prowadził reporterskie śledztwo nad czarnobylską katastrofą, której prawdziwą historię ukrywano, co skutkowało nadwątleniem zaufania społecznego do energetyki jądrowej na całym świecie.
Pierwsza część książki "O północy w Czarnobylu" poświęcona jest życiu mieszkańców Czarnobyla i dzisiejszego miasta widmo, czyli Prypeci - wzorcowego osiedla dla pracowników elektrowni, w którym życie układało się niemal sielankowo, w porównaniu do innych miejsc w chylącym się ku upadkowi imperium radzieckiego. Tak więc w książce Adama Higginbothama Prypeć to miasto z całym dobrodziejstwem w postaci szkół, przedszkoli, szpitala, basenów, palców zabaw i plaż na piaszczystych brzegach rzeki. Cudowna bańka  niczym "oaza dostatku na pustyni niedoborów i deprawacji", gdzie sklepy z żywnością wyposażone były o niebo lepiej niż najlepsze sklepy w Kijowie. Można było w nich kupić cielęcinę, świeże ogórki i pomidory a nawet pięć rodzajów kiełbas.  

"W domu towarowym Raduga - czyli Tęcza - dostępna była nawet austriacka zastawa i francuskie perfumy - i to bez konieczności zapisywania się na listę"
Atomgrad miał mnóstwo zieleni, w tym 33 000 krzewów róż, które uwielbiał dyrektor elektrowni w Czarnobylu Wiktor Briuchanow. Wszystko to powodowało, że wiosną 1986 roku Czarnobyl był oficjalnie jedną z najlepszych elektrowni jądrowych w ZSRR. Pracownicy elektrowni awansowali szybko i bezproblemowo. Niektórzy zdobywali stanowiska dzięki partyjnemu wsparciu, na przykład główny inżynier i wicedyrektor elektrowni, Nikołaj Fonin nie miał pojęcia o energii jądrowej czy fizyce nuklearnej, ale uczył się jej...na kursie korespondencyjnym. Poza kontrowersyjnymi decyzjami personalnymi w elektrowni podejmowano również bardzo niebezpieczne działania związane z samym reaktorem. Próba wyłączenia reaktora za pomocą specjalnych prętów kontrolnych z grafitem skończyła się katastrofą. 
W drugiej części swojej książki Adam Higginbotham opisał tragiczne w skutkach następstwa zarówno samego wypadku w elektrowni, jak i decyzji o użyciu jednostek straży pożarnej, które jako pierwsze stawiły się na miejscu katastrofy, ale nikt nie powiadomił ich, że będą miały kontakt z radioaktywnym dymem i odpadami. Równie smutne były skutki zbyt późnej ewakuacji mieszkańców miasta Prypeć. Autor porównał zarządzanie elektrownią i późniejsze decyzje po jej katastrofie do centralnie sterowanego zarządzania całym imperium ZSRR. 
Książka "O północy w Czarnobylu" dołączyła do całej serii literatury czarnobylskiej, uzupełniając wiele luk w naszej dotychczasowej wiedzy na temat katastrofy reaktora w bloku energetycznym nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Skrupulatne śledztwo autora zapisane w postaci reportażu zostało wzbogacone bibliografią, mapami i planami oraz listą osób, które nazwano osobami dramatu. Adam Higginbotham stworzył bardzo przemyślane studium koszmaru katastrofy nuklearnej, którą próbowano za wszelką cenę zatuszować. Jest to również ważne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy sądzą, że współcześnie jesteśmy już dostatecznie dobrze przygotowani do radzenia sobie z nuklearnymi wypadkami. 

Tytuł: "O północy w Czarnobylu"
Autor: Adam Higginbotham
Przekład: Robert Filipowski
Liczba stron: 544
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: SQN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz