wtorek, grudnia 13, 2016

Co podać? Recenzja "Diabelskiego owocu" Toma Hillenbranda


Książkę, którą właśnie przeczytałam zrecenzowali i polecili czytelnikom już wszyscy. Począwszy od recenzentów książkowych a skończywszy na blogerach zajmujących się, ogólnie mówiąc, stylem życia. Większość opinii była i jest wyjątkowo pozytywna. Ja żałuję, że dopiero teraz mogłam sięgnąć po "Diabelski owoc" Toma Hillenbranda.
Żałuję, że wcześniej nie doznałam tych wszystkich dobrych emocji, jakie przyniosła mi ta powieść dla smakoszy. Tak, dla smakoszy. Książka jest kryminałem dla wielbicieli smaków, pierwszym z czterotomowego cyklu, który odniósł już niemały sukces (w Niemczech nakład serii sprzedano w liczbie ponad pół miliona egzemplarzy).


Przeczytałam już wiele kryminałów, thrillerów i powieści grozy, ale jeszcze nigdy nie natknęłam się na intrygę tak pięknie zmiksowaną i podaną ze smakiem na tacy wypełnionej po brzegi wybornymi potrawami. Porównania kulinarne są w tym wypadku jak najbardziej na miejscu. Powieść "Diabelski owoc" weszła przebojem do naszych kuchni, jadalni i salonów. Oryginalnie i z humorem wnosząc powiew świeżości wśród typowych kryminałów.

Bohaterem powieści z diabelskim owocem w tytule jest Xavier Kieffer, właściciel i kucharz w luksemburskiej restauracji, nieco fajtłapowaty propagator tradycyjnych kuchni i ruchu slow food. 

Pewnego razu w jego lokalu, zupełnie niespodziewanie, umiera paryski krytyk kulinarny. Zdarzenie to wprawia w osłupienie personel restauracji, a policję skłania do podjęcia śledztwa, które wszystkich doprowadzi do zaskakującego finału.
Kieffer, który z oczywistych względów zostaje podejrzany w sprawie (wszak krytyk umarł po skosztowaniu dania serwowanego w jego restauracji), postanawia samodzielnie dojść do prawdy. Nie spodziewa się, że domorosłe śledztwo doprowadzi go na szczyt zmagań wielkich koncernów spożywczych oraz rywalizujących ze sobą kucharzy, bez skrupułów dążących do osiągnięcia osobistego sukcesu. Elementem spajającym kryminalną intrygę jest tajemniczy owoc o niezwykłych właściwościach, dla którego można zabić i dać się pokroić jak chiffonade dodawane do zup. 

Kulinarny diabeł tkwi w szczegółach. Potrawy serwowane na kartach powieści nie są dobre, one są nadzwyczajne. Intrygują różnorodnością smaków, wywołują wrażenie niedosytu, zmuszają do udania się do lodówki i przygotowania sobie jakiejkolwiek przekąski. Czy może być inaczej, jeśli powieść podaje nam, co i rusz, zupy, ostrygi, potrawki z zająca, kanapki i dania z patelni? Brzmi smakowicie, ale właściwie zwyczajnie. Karty dań restauracji czy programy kulinarne prezentowane w różnych telewizjach dostarczają nam podobnych wrażeń. Jednak doznania te wzmocnione są w powieści szeregiem oryginalnych terminów kulinarnych, które znalazły swoje miejsce w słowniczku na końcu książki. Lekturze "Diabelskiego owocu" towarzyszy wielokrotne zaglądanie do tego zestawienia po to, by przekonać się, czym dokładnie jest, np. luksemburskie danie narodowe. Podobało mi się tego rodzaju poszukiwanie, z przyjemnością uzupełniłam swą niezbyt szeroką wiedzę kulinarną.


Powieść "Diabelski owoc", mimo że jest lekkim kryminałem, porusza również ważne problemy związane z produkcją żywności na świecie. Otwiera oczy na wiele globalnych praktyk, których dopuszczają się międzynarodowe koncerny dostarczające nam produktów spożywczych. Sprawy te są umiejętnie dozowane w książce, podobnie jak kwestie związane z pracą różnych unijnych urzędników zajmujących się normalizacją orzechów czy truskawek. Ciekawe jest wprowadzenie pojęć z dziedziny karpologii. Botanika nigdy nie należała do moich mocnych stron, ale wyjaśnienia zawarte w powieści nie spowodowały we mnie zawrotu głowy. Wręcz przeciwnie, łatwo się w tym świecie odnalazłam.
Na plus zasługują także opisy Luksemburga, przyjemna była wędrówka po tym, dla mnie nieznanym, mieście. Niektóre miejsca przypomniały mi za to moją podróż do Belgii, kilka lat temu.

Książkę Toma Hillenbranda czyta się łatwo i przyjemnie. Chętnie śledziłam poczynania głównego bohatera, który zaskarbił sobie moją sympatię. Spokojny, inteligentny, nieco powolny, ale w swej nieporadności uroczy. Będę kibicować jego dalszym poczynaniom. Kolejny tom serii, czyli "Czerwone złoto" już na mnie czeka. 
Poza głównym bohaterem mam nadzieję na spotkanie z jego fińskim przyjacielem. To oryginał, który docenia życiowe radości, szczególnie zaś te destylowane.

"Diabelski owoc" pobudził moje kubki smakowe, mimo że zwalczając grudniowe przeziębienie mogłabym zjeść drewniane wióry i uznać je za smakowite. Jeśli ktoś dodałby do nich owoc w niebieskiej skórce, któż to wie? Jeśli przeczytacie tę książkę zrozumiecie, dlaczego przyszedł mi do głowy przykład dania z drewnianych trocin. I dlaczego danie to mogłoby okazać się hitem w mojej skromnej kuchni.

Polecam "Diabelski owoc" autorstwa Toma Hillenbranda. Powieść tak dobrą jak spécialité de la maison. Smacznej lektury.


Tytuł: "Diabelski owoc"
Autor: Tom Hillenbrand
Wydawnictwo: Smak Słowa
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 320

Za dostarczenie literackich i kulinarnych wrażeń dziękuję Wydawnictwu:


oraz Agencji



2 komentarze:

  1. Ja mam zamiar zabrać się za lekturę po świętach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam jeszcze przed sobą "Czerwone złoto" i bardzo mnie to cieszy :)

      Usuń